Edward Stachura (1937-1979)
Piosenka dla robotnika rannej zmiany
Godzina słynna: piąta pięć
Naciska budzik, dźwiga się
Do kuchni drogę zna na pamięć
Prowadzą go tam nogi same
Pod kran pakuje śpiący łeb
Przez chwilę jeszcze śpi jak w łóżku
Dopóki nie posłyszy plusku
I wtedy wreszcie budzi się
Aniele Pracy - stróżu mój
Jak ciężki robotnika znój
Zbożowa kawa, smalec, chleb
Salceson czasem, kiedy jest
Do teczki drugie pcha śniadanie
I teraz szybko na przystanek
W tramwaju tłok i nie ma Boga
Jest ramię w ramię, w nogę noga
Kimanie na stojąco jest
Aniele Pracy - stróżu mój
Jak ciężki robotnika znój
Przez osiem godzin praca wre
Jak z bicza strzelił minął dzień
Już w domu siedzi przed ekranem
Na stole flaszka z marcepanem
Dziś cały czas w ataku nasi
Aniele Pracy - stróżu mój
Jak ciężki robotnika znój
Nich nas ukoi dobry sen
Najlepsza w końcu jest to rzecz
--------------------------------------
--------------------------------------
I co się śni ? Podwyżka cen
Aniele Pracy - stróżu mój
Jak ciężki robotnika znój
..........................
??
Pracy - stróżu mój
Jak ciężki robotnika znój
Przez osiem godzin praca wre
Jak z bicza strzelił minął dzień
Już w domu siedzi przed ekranem
Na stole flaszka z marcepanem
Dziś cały czas w ataku nasi
A song for the worker on the early morning shift
The well-known hour: it’s five to five
Turns off the clock, unglues one eye
The legs, by heart, him carry into
The kitchen, all without his input
Under the tap he dunks his head
Sleeps on a sec as if in bed
Until he hears the running tap
And then at last he wakens up
Angel of Work – my guardian dear
How hard the toil of workers here
Non-coffee coffee, dripping, bread
A lump of brawn, if to be had
Into the briefcase stows the lunch
Then quickly to the tramstop runs
Meanwhile lights up a ‘sportsman’ f*g
The tramcar’s packed, no God, the trip
Shoulder to shoulder, hip to hip
And dozes while standing up
Angel of Work – my guardian dear
How hard the toil of workers here
Works like a robot eight hours straight
Quick as a whipcrack runs the day
Before the screen sits down inside
A flask of wodka standing by
Our lads have on a vital match
Attack, attack, and more attack
To hell with this – no goals again
So the return match gets away
Angel of Work – my guardian dear
How hard the toil of workers here
In good sleep let us now be tossed
That is the best thing in the end
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
What dreams may come? The rising costs
Angel of Work – my guardian dear
How hard the toil of workers here
tłumaczył/translated by: Marcel Weyland (Sydney)
mpweyland@bigpond.com
---------------------------------------------------------------------------------
Agnieszka Osiecka (1936-1997)
Uciekaj, moje serce
Gdzieś w hotelowym korytarzu krótka chwila,
splecione ręce gdzieś na plaży, oczu błysk,
wysłany w biegu krótki list,
stokrotka śniegu, dobra myśl,
to wciąż za mało, moje serce, żeby żyć.
Uciekaj skoro świt, bo potem będzie wstyd
i nie wybaczy nikt chłodu ust twych.
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach,
kropelka żalu, której winien jesteś ty ,
nieprawda, że tak miało być,
że warto w byle pustkę iść,
to wciąż za mało, moje serce, żeby żyć.
Uciekaj skoro świt, bo potem będzie wstyd
i nie wybaczy nikt chłodu ust, braku słów,
uciekaj skoro świt, bo potem będzie wstyd
i nie wybaczy nikt chłodu ust twych.
Odloty nagłe i wstydliwe, niezabawne,
nic nie wiedzący, a zdradzony pies czy miś,
żałośnie chuda kwiatów kiść
i nowa złuda, nowa nić,
to wciąż za mało, moje serce, żeby żyć.
Uciekaj skoro świt...
Escape, my heart
A moment somehow snatched in a hotel’s dim hallway,
hands locked together on some beach, the eyes’ quick glance,
short letter written on the run,
snow edelweiss, a nice thought won,
it’s all too little, o my heart, to carry on.
Escape before the dawn, for later shame will stick
none would forgive the coldness of your lips.
Those rainy Tuesdays, which will come after the Sundays,
a drop of sadness, and all of this you’ve done,
not true, that life must thus be spun,
that any void’s worth entering in,
it’s all too little, o my heart, to carry on.
Escape before the dawn, for later shame will stick,
None would forgive those lips cold, words unsaid,
Before the dawn breaks, flit, for later shame will stick.
None would forgive the coldness of your lips.
Those flights so sudden and so shameful, so unpleasant;
aware of nothing, though betrayed, the dog or teddy;
some woeful blooms, near over-blown,
a new illusion, new thread run,
it’s all too little, o my heart, to carry on.
Escape before the dawn…
tłumaczył/translated by: Marcel Weyland (Sydney)
mpweyland@bigpond.com
--------------------------------------------------------------------------------
Kazimierz Wierzyński (1894 - 1969)
Dworzec
Są takie miasta, o których nie można,
Choćby się nawet i chciało, coś orzec:
Uliczki, rynek, plebania pobożna -
I tylko jedno jest zdarzenie: dworzec.
Pociąg przychodzi raz w dzień regularnie,
(O, melancholio stołecznych kurierów),
Na jednej nodze drżą przed nim latarnie
I salutują bez rąk pasażerów.
Panny, co tęsknią z pustego peronu,
Skąd wieje dusza prowincji i spleenu,
Porywa dziwny świat okien wagonu,
Podróż po bajkach. Trwa ona pięć minut.
I każdy wraca powoli do domu,
Żując tęsknotę tępą, nieodgadlą.
W mieście nie mówi się o tym nikomu,
Choć wszystko kryje się w słówku: przepadło.
A za pociągiem, gdy rozwiane puchy
Dymów zawisną nad polną pustoszą,
Jak tajemnicze, żegnające duchy,
Rampy się same do góry podnoszą.
Railway station
There are such towns, which, and even if willing,
one can’t find words for, enough information:
the streets, the market, the presbytery building –
and there’s one only event: that’s the station.
Daily, unfailing, the punctual train comes
(o, the sad tedium of city expresses),
tremble before it the one-legged lamps
saluting, armless, the passengers passing.
The ladies, yearning upon platform empty,
whence blows provincial and sad ennui,
by the strange world of train windows are tempted;
a fairy-land journey. It lasts minutes three.
And then each slowly returns to her home,
chewing a longing that’s dull and unguessed.
And each says nothing to any in town,
but it stays hid in the words ‘all is lost’.
And, when the train’s gone, and powdery gusts
of smoke hang drifting above the dull waste,
like some mysterious and farewelling ghosts
lone barriers salute with arm stiffly upraised.
And, train gone, only the feathery gusts
of smoke still over the dull wasteland left,
of smoke still over the dull wasteland waft,
then, like mysterious and farewelling ghosts
lone barriers their long arm raise stiffly aloft.
tłumaczył/translated by: Marcel Weyland (Sydney)
mpweyland@bigpond.com
---------------------------------------------------------------------------------
Tomasz Jastrun
Obraza
Długo nie mogłaś zasnąć
Zasypiałaś budziłaś się
Dotykałaś mnie jeszcze nie we śnie
Już nie na jawie
Nie byłaś zdecydowana na nic
I nic nie było twoje
I rozczuliły mnie dłonie
Które leżały obok ciebie
Okryłem je pocałunkami
Troskliwie i ciepło
Wtedy zasnęłaś
I jak obraza zabolała mnie
Obojętność twojego snu
The insult
The insult
For ages you lay there awake
would doze off, wake again
you would touch me but not quite asleep yet
nor yet awake now
You had not made your mind up at all
and nothing was here of yours
and I was moved by your hands
which were here lying beside you
I covered them both with my kisses
tenderly and warmly
You fell asleep then
and like an insult then hurt me
the indifference of your sleep
tłumaczył/translated by: Marcel Weyland (Sydney)
mpweyland@bigpond.com
--------------------------------------------------------------------------------------------
Agnieszka Osiecka (1936 - 1997)
Oczy tej małej
Posłuchaj pan, panie podróżny,
co się zdarzyło na Próżnej:
Żyła tam Jagna, dobra i czysta,
i chodził do niej Jan kancelista,
akurat to była niedziela,
kręciła się karuzela.
Zabrał tam Jagnę kochanek czuły
i całkiem zmącił jej miły umysł.
Oczy tej małej jak dwa błękity,
myśli tej małej - białe zeszyty.
A on był dla niej jak młody bóg,
żebyż on jeszcze kochać mógł.
A lato, jak bywa w Warszawie,
młodym służyło łaskawie.
On ją zabierał nieraz na lodki,
a ona jego leczyła smutki.
Posłuchaj pan, panie wędrowny:
nastał ten dzień niewymowny,
odszedł bez słowa kochanek podły,
na nic się zdały płacz jej i modły.
Oczy tej małej jak dwa błękity,
myśli tej małej - białe zeszyty.
A on był dla niej jak młody bóg,
żebyż on jeszcze kochać mógł.
Pociągi odchodzą i statki,
ona nie wróci do matki.
Kto by uwierzył w całym Makowie,
że dla niej światem był jeden człowiek.
Przez niego więc siebie zabiła
ta, co z miłości tańczyła.
Bóg jej wybaczył czyny sercowe
i lody podał jej malinowe.
Oczy tej małej jak dwa błękity,
myśli tej małej - białe zeszyty.
A on był dla niej więcej niż Bóg,
żebyż on jeszcze kochać mógł.
Posłuchaj, niewierny kochanku,
co nienawidzisz poranków:
wróci jeszcze do ciebie ta trumna,
gdzie leży twoja kochanka dumna.
Bo taki, co kochać nie umie,
przegra - choć wszystko rozumie.
Bóg cię pokaże swą nieczułością
za to, żeś gardził ludzką miłością.
Oczy tej małej jak dwa błękity,
myśli tej małej - białe zeszyty.
A tyś był dla niej więcej niż Bóg,
pokłoń się do jej martwych nóg.
Eyes of the Little One
So hear now, my dear travelling sir,
what had in Vain Street occurred:
Dwelt there one Aggie, so good and pure,
and Jan the clerk would there come to woo’er,
it happened to be a fine Sunday,
a carousel was nice and handy;
took there our Aggie, this lover so kind,
and turned completely her sweet young mind.
Eyes of the little one like heavens blue,
Mind of the little one – blank paper new.
He was to her a young god and bliss,
If he could also love like this!
And summer, as often in Warsaw,
Served the young pair even more so.
He took her boating, so manfully,
And she tried curing his chronic ennui.
So listen, before you’re away:
there came this unspeakable day,
left, no word to her, this lover base,
nothing availed her sobbing and prayers.
Eyes of the little one like heavens blue,
thoughts of the little one – blank paper new.
He was for her a young god and bliss,
if he could also love like this!
Ships, trains, keep departing for ever,
she won’t come back to her mother.
Who’d have believed this in all our Mielow,
to her the whole world was just one fellow?
This love to kill herself drove ‘er,
who had so danced for her lover.
God though forgave her sin, and gave her
her favourite icecream, raspberry flavoured.
Eyes of the little one like heavens blue,
Thoughts of the little one – blank paper new.
He was for her more than Lord God above,
if he could also so love.
So hear, faithless lover, this warning,
you who so hate to see morning:
This coffin one day will come back to you,
in which reposes your proud love true.
For he, who has not learned how to love,
Will lose it all, however he throve.
You God’s indifference for this will earn,
Because you human love did not return.
Eyes of the little one like heavens blue,
Thoughts of the little one – blank pages new.
And you who to her than God was more sweet,
bow now before her unliving feet.
tłumaczył/translated by: Marcel Weyland (Sydney)
mpweyland@bigpond.com
Poems from here:
www.antoranz.net/CURIOSA/ZBIOR9/C0901-03.HTM#Marzec%20-%202009%20-%20March